niedziela, 11 marca 2012

jak ogień

Niedziele zawsze pachnie specyficznie. Mieszanką posobotniego kaca, wyrzutów sumienia, żalu, rachunków sumienia na koniec tygodnia. Pachnie też stukotem stóp śpieszących się do kościoła od rana do wieczora, nowymi butami/torebkami/kurtkami "kościołowymi" przecież. Jest dużo spięcia w niedzieli ale też dużo oddechu, w końcu to ostatni, weekendowy dzień. 

A ja w tą niedzielę myślę o miłości. Wracam od przyjaciółki, szczęśliwej jak diabli, wreszcie zakochanej, wreszcie w swoich czterech ścianach. Ona żyje w związkach, wpada w panikę będąc sama. Ja od kilku lat panikuje będąc z kimś dłużej niż kilka nocy. W związku cały czas coś musisz, bo tak wypada, tak się robi lub, co najgorsze, bo tak chcesz. Związek to nie jest szalona miłość od pierwszego wejrzenia. Tak się można było zakochiwać jak się miało mniej niż 18 lat. Jak się wchodzi w dorosły wiek już nie ma szalonych spacerów całą noc, rozmów, zwierzania się i wspólnej nadziei, że to piękne uczucie będzie trwało wieki, że jeszcze nigdy nikt... Tykający zegar przypomina co jakiś czas o tym jak się zachowywać, co wiedzieć, co powinno się słuchać i oglądać. Dorośli nie oglądają bajek z takim entuzjazmem, widzą przeszkody w huśtaniu się na huśtawce w czasie burzy, nie zjadają też tabliczki czekolady bez wyrzutów sumienia (chyba, że są moją, chudą jak patyk przyjaciółką). Mając na głowie pracę, kredyty, dzieci, samochody i inne odpowiedzialności odechciewa się kręcić w miejscu po prostu dla fun'u czy robić spontaniczne koncerty dla szklanek i talerzy za mikrofon mając mopa. Zdarzają się dorośli, którzy jakby w obłędzie robię te czy inne szaleństwa. Jest ich jednak mało a zdecydowana większość sporo zarabia. Pozostałość to ubytki cywilizacji, w toku ewolucji tudzież dojrzewania nie utracili dziecięcckości (sama wymyśliłam ten termin, to moja własna nazwa własna:P).

A tak wracając do tej miłości... Czyż to nie tylko strach przed samotnością? Potrzebujemy w końcu stabilności w życiu, nie? Punkt, do którego możemy odnieść się zawsze, mąż, rodzina, dom (to te najpopularniejsze). Naukowcy nazywają miłość produktem wymyślonym przez człowieka w toku ewolucji, produktem nadającym ludziom (jako gatunkowi) głębszego znaczenia a nawet niezłym towarem. Twierdzą, że to uczucie to tylko chwilowy podwyższony poziom paru hormonów. Nie ma w tych teoriach miejsca na romantyczne piosenki i wiersze, a nawet filmy o uczuciu wiecznym. Pawlikowska-Jasnorzewska miała rację, że "można żyć bez powietrza". Zdając  tego sobie sprawę pary w XXI w. głównie dobierają się wg suchej kalkulacji, podświadomie: czy partner/ka będzie dobrym dawcą genów? Czy będzie w stanie spłodzić/urodzić wiele dzieci? Nieświadomie: Czy będziemy w stanie je utrzymać? Czy ta druga osoba pochodzi z dobrej rodziny, skończyła dobrą szkołę? Czy zapewni mi bezpieczną przyszłość? Czy nie będziemy się ze sobą nudzić?



Gdzieś tam głęboko z czułością wspominam uciekanie z domu do chłopaka, wykradanie się oknem, gorące wyznania miłości po kilku dniach znajomości, bez kalkulowania ile się już czuje a ile nie i czy na pewno. Bez rozgrywania gry zwanej miłością, podchodów, polowań, zagadek. Po prostu... Kochanie...