czwartek, 1 listopada 2012

Czy to naprawdę tak wygląda?

Czasami muzyka musi być słuchana w ciemności. Albo tylko w świetle ulic.
O 8 rano jest za jasno w tym pokoju, muszę zamykać oczy.
Nienawidzę słowa "muszę". Równie mocno jak "nie mogę".

Jakiś czas temu nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Gdy coś poszło nie tak uśmiechałam się i mówiłam, że teraz już się czasu nie cofnie, trzeba iść dalej i w miarę możliwości postarać się, żeby było lepiej. Nie opierałam się temu na co i tak nie mam wpływu. Bo po co?

Już to kiedyś mówiłam... Ale chciałabym włożyć słuchawki w duszę, by głębiej i mocniej ją czuć. Muzykę. Niech zagłuszy moje myśli. Błagam wręcz... Niech zagłuszy.

"Nie wiedzieć to żyć w zagrożeniu" (S@motność, Wiśniewski). NIE WIEM. Gdzie idzie moje życie? Czego chcę, czego nie chcę? Co jest potrzebą a co uczuciem? Czym jest szczęście? Co jest złudzeniem, chwilą, prawdą?

Jakiś czas temu miałam wybór. Miałam wybór wolności, którą ZAWSZE wybierałam. Życie w zgodzie z samą sobą. Dziś codziennie walczę, by jak najmniej sobą być.
 Kurwa.
Czy to naprawdę tak wygląda?

środa, 8 sierpnia 2012

Tańczę to sobie

I był Woodstock. I jest już codzienność. 

Wspominam G., bo  pierwszy raz mi puścił Świetliki.


Moje szczęście mnie utechnicznia. Mogę pisać na normalnej klawiaturze. Zdradzam swojego laptopa? Założyłam słuchawki by móc pisać i czytać z J. wiersze przez neta i słuchać Świetlików. Trzeba jakoś funkcjonować w coraz bardziej uporządkowanym, damsko-męskim społeczeństwie dwuosobowym. 

Był Woodstock. Była moc! Był M. i był D. i była J. i nawet K. i mnóstwo pozytywnych ludzisków! Koncerty, spotkania, kolejki, kąpiele w lodowatej wodzie... I powrót najlepszy z powrotów! 130km Hondą Blackbird 240km/h !!! Autostop forever (motorstop?;>) :)

Nie do opisania. Za rok znów. 

Dobre jest dziś. Odnalazłam przypadkiem zaginiony swój tekst sprzed prawie pół roku. I nie od tego jest ten blog, ale wyjątkowo zamieszczę go i tu:


na kochanie
odprężam się Tobą
w każdym moim rogu
schowku
i pod biurkiem
w świeczce

ulotnić się

dla jasności

w mega-teraźniejszości
jeszcze istnieje
bardzo teraźniejszo
pół-feniksowy
środek 
pomarańczowości

pogodowość się wiośni
spisek i schody
radościć choinka przestała 
czekolady brak

endorfin mi od Ciebie nie dość
być ograniczonym skórą 
zbiorem hormonu E

póki nie spadnę ze schodów
...

puk puk
ja tu!
i Ty tu
puk puk
nie wiem jak mogę
daleko pukać
piwem spodchoinkowym

co ja z tą choinką
jak nikt

jest gorzej
nie zwracam uwagi na burze
nagle
to wiem

obłędnie warcić życie
ot co

no to

no

herbatniki z magnezem




poniedziałek, 30 lipca 2012

Lubię kiedy . . .

Uwielbiam czuć napięcie. To jak dłuuuga gra wstępna. Takie napięcie czuje teraz. Przed XVIII Przystankiem Woodstock 2012!!! Słuchamy z kumplami kapel grających w tym roku, rozprawiamy o tym, kto bierze nóż, kto śpi, w którym namiocie, o której wyjeżdżamy z Wrocławia. W tym roku raczej pociągiem, rok temu stopem. Pomyliły mi się wyjazdówki z miasta i jechaliśmy dwa razy dłużej niż powinniśmy. Ale była mooooooooc!!! O to chodzi. Kto nie był ten nie wie. Atmosfera. Niespotykana. Jedyna w swoim rodzaju. Nie oddają tego najlepsze zdjęcia. Nie oddają tego opowieści. Będę brutalna. Czasem trzeba się wysikać w lesie. Umyć pod butelką wody. Pozbyć się codziennych kołnierzyków, wyprasowanych spodni, uśmiechu nr 5, ułożenia i poukładania. Namioty, śpiwory, szaleństwo. Oł jeeeee:)


piątek, 27 lipca 2012

"Twarze Świata"

„Celem podróży są ludzie” - to zdanie trafnie określa podróżowanie Tomasza Torbusa. Bohaterami jego zdjęć – „z architekturą w tle” – są właśnie ludzie. Torbus podróżuje od dawna i daleko, więc przywożone przez niego zdjęcia to obrazy z Indii, Libii, Kambodży, Tybetu, Gruzji, Mali, Etiopii, Jemenu… Wszędzie jednak człowiek okazuje się ważniejszy od cudów natury, zabytków klasy zero czy dzieł sztuki.


W każdą środę wejście do Muzeum Architektury we Wrocławiu jest darmowe. Warto zajrzeć jeszcze w sierpniu na wystawę pt. Twarze Świata, spotkać się "twarzą w twarz" z uśmiechniętymi Kenijkami, pomarańczowym krasnalem z Nepalu czy pospacerować z Tybetyjczykami. Pan Tomasz Torbus pokazuje świat jako ludzi, dlatego piszę spotkać a nie zobaczyć w MA na ul. Bernardyńskiej 5. Dodam, że bardzo lubię ten budynek, mieszący się tuż za nowoczesną Galerią Dominikańską, porośnięty winoroślami i wchodzący w skład byłego Klasztoru Bernardynów, w którego sercu znajduje się wirydarz (sama dowiedziałam się o tej fachowej nazwie przed chwilą). Wirydarz jest to kwadratowy ogród umieszczony wewnątrz budowli klasztornych. Odwiedzając wcześniej MA nie miałam okazji nawet dowiedzieć się o jego istnieniu. Widocznie miałam poznać to magiczne miejsce właśnie w taki piękny dzień ;)




Jak zwykle wrzucam słabej jakości zdjęcie, które nie oddaje uroku ogrodu. Na samym środku stoi nie tylko bezgłowa rzeźba, ale i bezimienna. Dookoła rosną krzaczki z fioletowymi jagódkami (raczej niejadalnymi), żywopłot jest przycięty jakby od linijki a całość przenosi do innego świata. Przynajmniej mnie. 


W drodze powrotnej postanowiłam zajrzeć do kościoła na chwile medytacji (to świetne miejsce, jest cicho i spokojnie, bardzo często nawet ładnie). W najbliższej okolicy stoi Kościół św. Wojciecha oo. Dominikanów. Nic ciekawego, oba wejścia zazwyczaj okupują cyganki z dzieckiem, więc trudno wejść. W środku trafiłam na jedną nawę, w której na sklepieniu spotkałam nieodnowione freski. Zwróciłam na nie uwagę, bo jeden  przedstawia... zjawę?



Interesujące... A to budek z zewnątrz:




Pierwszy raz piszę gdy nie jestem sama w pokoju. Trudno się skupić, albo raczej jest to dosyć dekoncentrujące. 


To był dobry dzień;)

poniedziałek, 16 lipca 2012

latanie cd., zaawansowany


Niewiarygodne (w moim przypadku) jak szybko latanie stało się dla mnie poważne. Stało się częścią życia. Latam teraz ze ściereczką i odkurzaczem, zbieram męskie kurze nagromadzone miesiącami, czasem ugotuje obiadek a nawet mogę przynieść piwo. Mogę, ale nie przynoszę. On przynosi. On - moje skrzydła, dzięki którym latam.

Patrząc wstecz obawiam się lekko skąd ja wezmę w takich warunkach tyle adrenaliny, żeby napędzić te moje 4 litery... Czy powiem sobie "nie", kiedy będzie trzeba? Przy każdej decyzji pojawiają się wątpliwości. Trzeba z czegoś zrezygnować, zawsze. No tak. Tylko... Czy naprawdę trudno jest zrezygnować z tabliczki czekolady na rzecz całej tony?

Warto ryzykować. Traci się więcej nie ryzykując. Teraz wiem, obawy odeszły. Adrenaliny i emocji dostarcza mi widok ukochanej, zaspanej twarzy każdego poranka. Tej samej ;) I to jest więcej niż miałam dotychczas. Wysłuchanie jak minął dzień jest dużo bardziej interesujące niż opowieści setek spotkanych ludzi. Wszystkie razem wzięte. Powstrzymanie PMS-owych hormonów (graniczące z cudem) przed rozpętaniem masakry nagle okazuję się możliwe (zasłużyłam chyba na nagrodę? :) ). Wracam z pracy do nie-pustości. Wszędzie jest ta nie-pustość. W szafie, na pralce, na stoliku (tu najbardziej). Dziwne uczucie. Przyzwyczajam się a jest to niezwykle miłe przyzwyczajanie.

Wcale jeszcze nie jestem mistrzem w takim lataniu. Staram się. Bardzo się staram, szczególnie zamknąć mordeczkę :D To mi przychodzi z największą trudnością. I powtarzam sobie: "Milczenie jest złotem, milczenie jest złotem..." Byłoby łatwiej jakbym lubiła złoto.

Czasem latam lepiej, czasem gorzej. Profesjonalistką to ja pewnie nigdy nie będę, za bardzo musi być po mojemu. Ja to już mam tak pod skórą... To nie stanie mi na drodze super-latania. Postanowiłam! Wyrażam głeboką nadzieję, że moje skrzydła zaakceptują brak profesjonalizmu. I żeby nie było! Wcale nie jestem ślepo zapatrzona w te moje skrzydła! O nie! Zakładam co rano soczewki i widzę te nieumyte okna, a jak! I jak ja się dziwię czasem tym moim skrzydłom... Jak ja się dziwię! To tu, to tam, to siam. Nie usiedzą na miejscu. W końcu skrzydła to są, nie posągi nieruchome. I robią rzeczy, które ja bym zupełnie inaczej zrobiła. I wtedy staram się zamknąć. Ale się dziwię miło przyzwyczajając. I dobrze mi. Błogo, bezpiecznie, wcale nie nudno.

Czy to będzie trwać wiecznie? Nie wiem. I wcale nie dlatego nie wiem, bo nie wierzę. Nie wiem bo ja nigdy nie wiedziałam co będzie. No bo kto wie? Po co się mam zastanawiać. Jestem pewna, tego że punkt 7:00 wtulę się w mężczyznę, który jest mój i ja jestem jego. Tylko.

środa, 6 czerwca 2012

Ostatni taki spektakl w naszym życiu

"6 czerwca rano Wenus przedefiluje na tle tarczy Słońca. To ostatni taki spektakl w naszym życiu. Potrwa ponad dwie godziny. Kolejny Ziemianie będą mogli podziwiać dopiero w grudniu 2117 roku."






Zawsze lubiłam astronomie. Pamiętam książkę dla dzieci, którą dostałam od rodziców pod choinkę. Były w niej opisane planety, droga mleczna, słońce i inne gwiazdy. Pamiętam, wtedy mnie to zafascynowało. I kiedy trafiłam na tekst: "Ostatni taki spektakl w naszym życiu" pomyślałam, że to nie może być możliwe, że mnie świadomie coś ominie. O nie! Ten tytuł zabrzmiał dla mnie niemalże jak groźba, wyobraźnia podsunęła obraz szarości niewykorzystanej szansy ciągnącej się po kres moich dni.  Wybiegłam więc przed 6 rano z nocnej zmiany na tramwaj, żeby zobaczyć chociaż końcówkę. Mogłam nie biec? Mogłam. Chciałam jednak, wręcz musiałam trochę emocji z siebie zrzucić. Wiecie, życie jest bardzo emocjonujące. Każdy dzień smakuje lepiej gdy przyprawimy go wyjątkowością, radością, uśmiechem. Nie potrzeba do tego majątku, pełnej lodówki, zapłaconych rachunków. Poczucie spełnienia jest w środku. 







Muszę jednak przyznać (i Wy też to na pewno przyznacie), że całkiem konkretnie było by mieć aparat, który robi lepsze zdjęcia niż mój pomarszczony telefonik. Albo fotografa pod ręką. Poczekam, aż już wszystko na świecie będzie za darmo i moja J. będzie robiła megaśne zdjęcia megaśnym nie-telefonem :) 


Dobre zdjęcia czy nie, dzisiejszy wyjątkowy i słoneczny poranek we Wrocławiu jest piękny ! 


I z tej okazji piosenka, która po pierwsze łączy ze (spełnionymi) greckimi marzeniami, a po drugie to naprawdę świetne wykonanie utworu ABBY !



sobota, 26 maja 2012

Latanie cd.

MĘSKIE GOSPODARSTWO, Wisława Szymborska


"Należy do tych mężczyzn, co wszystko chcą robić sami.
Trzeba go kochać łącznie z półkami i szufladami.
Z tym co na szafkach, w szafkach i co spod szafek wystaje.
Nie ma rzeczy, co nigdy na nic się nie przydaje.
(...)
trzy piórka kurki wodnej znad jeziora Mamry,
kilka korków szampana uwięzłych w cemencie,
dwa szkiełka osmalone przy eksperymencie,
stos deszczułek i sztabek, kartoników i płytek,
z których był albo będzie przypuszczalny pożytek,
(...)
A gdyby - zapytałam - wyrzucić to czy owo?
Mężczyzna, którego kocham, spojrzał na mnie surowo"


"Wierszyk napisany na imieniny, gdzieś w latach 70-tych. Szanowny Solenizant nie wzdragał się go przyjąć. (Przyp. aut.)"

Wcale nie jestem wielką fanką Szymborskiej, nigdy nie byłam, znam ledwie parę wierszy, w tym o kocie, dla kociar obowiązkowo. Kolejny raz zainspirowana WO postanowiłam jednak trochę tą fanką zostać. A to za sprawą wiersza, który własnoręcznie przepisałam, nie skopiowałam a można go przeczytać na początku tekstu. Artykuł o poetce i jej 23-letnim związku należy do tych, które czyta się z przerwami na chwilę rozmyślenia. 
Oczywiście przeczytałam go wracając z pracy tramwajem, dalej latając. Czuję się coraz lepiej w tym lataniu, myślę nawet, że zaryzykuję i powiem, że je pokochałam. Słucham płyt, których do tej pory nie słuchałam, i budzę się przy muzyce, przy której do tej pory się nie budziłam. I w ogóle mi to nie przeszkadza! Ostatnio mało mi przeszkadza czy dokucza. Jakby mój mózg postanowił zostać globalnym dostawcą endorfin. 


Jestem szczęśliwa ;))



sobota, 19 maja 2012

Anamneses

Znikłam na kilka dni. Wszystko przez pierwszą edycję Międzynarodowego Festiwalu Historycznego Wiek XX. Anamneses trwającego we Wrocławiu od 12 do 16 maja. Anamneses - z greckiego "odpomnienie" to motyw przewodni festiwalu, który ma na celu przywrócenie pamięci wydarzeń z okresu 1933 - 1945. Oprócz tematycznych debat w dzień, wieczorami odbywał się VI Przegląd Filmów Historycznych "Kogo kręci kino historyczne?" pt. "W cieniu swastyki i czerwonej gwiazdy". Do tego warsztaty, wystawy, koncerty i spotkania ze znawcami kina, historykami i artystami. 

Grafik ułożył mi się tak pięknie, że mogłam spokojnie brać udział we wszystkich wydarzeniach. Oczywiście nie udało mi się być wszędzie i zawsze, ale 3 debaty na 7 i 5 filmów na 9 to całkiem dobrze. Najliczniej oblegana była debata pierwsza - "Skrwawione ziemie". Dyskutowali: Jochen Bohler, Jarosław Hrycak, Grzegorz Hryciuk (z naszego wrocławskiego Instytutu Historycznego) oraz gość specjalny, autor książki o tytule debaty - Timothy Snyder. Prowadził Andrzej Brzeziecki. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie pełna sala Ossolineum na tak niszowym przedsięwzięciu. Następne wydarzenia nie były tak oblegane, na szczęście. Nie brakowało mi tłumów na żadnym z nich. 

Mój kalendarz już dawno nie był tak zapisany! Z debaty do kina, na drugi dzień mocny spektakl "Czas terroru", debata i kino, kino i nagle koniec. Ostatni dzień. I najpiękniejszy. Ostatnia debata "Totalitaryzm a kino" dla mnie była najlepsza! Może dlatego, że łączyła dwie rzeczy, które mnie mega kręcą. Goście: Monika Mikusova, Balazs Varga i Agnieszka Holland. Świetny prowadzący: Robert Kostro. Zrobiłam całą listę filmów "must see". Dyskusja odpowiedziała na najważniejsze pytania jakie miałam. "Czemu kino wciąż się zajmuje zbrodnią?", "Czy najważniejsze filmy powstały w czasach komunizmu?", "Jak daleko może pójść kino? Czy "W ciemności" nie jest zbyt ładny?", "Jaka jest odpowiedzialność reżysera za prawdę w jego filmie?" Polecam pooglądaćNa sam koniec odbyło się spotkanie z Panią Agnieszką Holland, która opowiadała o powstawaniu filmu "Gorzkie żniwa" i nie tylko. Nie wiedziałam jaka to cudowna osobowość. Oczywiście podeszłam później i poprosiłam o autograf na plakacie festiwalowym. 

Generalnie jestem pod wrażeniem organizacji festiwalu, bez większych wpadek, miła obsługa. Było super! Teraz tylko pozostaje mi oprawić plakat z autografem i powiesić na ścianie. 

Teraz z innej beczki:) Kobieta, która ostatnio zachwyca mnie swoją płytą a szczególnie tym utworem:


Eblouie par la nuit

Eblouie par la nuit à coup de lumière mortelle 
A frôler les bagnoles les yeux comme des têtes d’épingle. 
J’t'ai attendu 100 ans dans les rues en noir et blanc 
Tu es venu en sifflant.

Eblouie par la nuit à coup de lumière mortelle 
A shooter les canettes aussi paumé qu’un navire 
Si j’en ai perdu la tête j't’ai aimé et même pire 
Tu es venu en sifflant.

Eblouie par la nuit à coup de lumière mortelle 
A-il aimé la vie ou la regarder juste passer? 
De nos nuits de fumette il ne reste presque rien
Que tes cendres au matin 
A ce métro rempli des vertiges de la vie 
A la prochaine station,petit européen. 
Mets ta main,dessend-la au dessous de mon coeur.

Eblouie par la nuit à coup de lumière mortelle 
Un dernier tour de piste avec la main au bout 
J’t'ai attendu 100 ans dans les rues en noir et blanc 
Tu es venu en sifflant.

Oślepiona przez noc snopem zabójczego światła
Otarlam sie o samochody, oczy jak glowki od szpilki
Czekalam na ciebie 100 lat na czarno białych ulicach
A Ty przyszedłeś pogwizdując.

Oślepiona przez noc snopem zabójczego światła
Strzelając do puszek, zagubiona niczym statek
Jesli stracilam głowę to przez kochanie Cię, i jeszcze gorzej -
Bo Ty przyszedłeś pogwizdując.

Oślepiona przez noc snopem zabójczego światła
Kochal on zycie czy tylko patrzył jak ono przemija?
Z naszych przepalonych nocy prawie nic nie zostalo
Tylko popiół nad ranem
W tym metrze pełnym zakrętów życia
Na nastepnym przystanku, maly europejczyku.
Poloz dłoń na miejscu pod moim sercem

Oślepiona przez noc snopem zabójczego światła
Ostatnie okrążenie toru, do samego końca
Czekalam na ciebie 100 lat na czarno białych ulicach
A Ty przyszedłeś pogwizdując.

czwartek, 10 maja 2012

Ja laaaaatam;)

Łapie się na tym, że zamiast chodzić po tej ziemi jak na ludzia zwykłego przystało, ja latam. Latam zygzakiem uliczkami przy wrocławskim rynku. Nie pamiętam kiedy ostatnio szłam prostą drogą. Latam po wyspach i górach. Latam z piwem i bez piwa. Latam jedząc pizzę i śpiąco wpatrując się w żółtą poduszkę. Latam próbując się zaprzyjaźnić z żółwiem. Latam do pracy i po Hali Targowej ze świeżą bazylią. Latam w tramwaju i sklepie. Latam na koncerty i tam gdzie prawie całą zimę mnie nie było. Najdziwniejsze, że nikt nie zauważa, że się unoszę nad ziemią. Jakby latanie było takie codziennie spotykane. Hmmm... W końcu mamy maj;) 


Latanie w ogóle nie jest uciążliwe. Wręcz przeciwnie, stopy się nie męczą hihihi:D  I chociaż w wyobraźni pewnie posuwam się za daleko, może nadzieje mam za duże, może nie można za długo latać. Ale w tym momencie pojawienie się zdrowego rozsądku jest tak prawdopodobne jak burza śnieżna na Saharze. Po co mi on? Ten rozsądek. Jak gdyby mógł kiedykolwiek wpływać na decyzje serca. Historia nie zna takich przypadków. A ja bardzo lubię historię. 


To niesamowite jak zmienia się brzmienie muzyki kiedy się lata. Czuję się taka seksualna, kobieca i każdy rytm drga mi w żyłach i włosy pachną lasem. I mam ochotę na słońce i wdycham, wdycham tę wiosnę znad ulic i rzeki tego wspaniałego miasta, w którym szczęśliwie przyszło mi mieszkać.


Moja ulubiona Jopek, która towarzyszy mi od imprezy u mojej kochanej J., na której zrozumiałam co mam zrobić:

piątek, 4 maja 2012

Deszczowa

Ostatnio mam szczęście do deszczu. Serio. Nic mnie tak nie cieszy jak on. Jest bardzo wyjątkowy w tym tygodniu... 
Chciałam się pochwalić. Wena ostatnio mi wróciła do pisania na papierze. Kreślenia, zmienianie, nacinanie, przewracanie... Taka zabawa słowami. Dobra zabawa;) Nawet musiałam podbiec z tramwaju na najbliższą ławkę, żeby szybko skończyć myśl. Okazało się, że na portalu opowiadania.pl jeszcze istnieje mój profil;) Publikuję tam już od... 5 lat? Jakoś tak;) A ostatni raz... Rok temu! Nie wierzę... Taki zastój miałam? Jak widać. Ale się poprawiam już! Dziś dodałam wreszcie coś nowego. Zresztą napisałam to kilka godzin temu. Czyżby wiosna obudziła we mnie wenę? A może to fiołki?

sobota, 28 kwietnia 2012

tyle dobrych rzeczy

Tyle dobrych rzeczy codziennie się wydarza, prawda? ;) Ostatnio zawiesiłam krzywo plakat starego Krakowa, jest piękny. Taki krzywy właśnie. I postawiłam znów choinkę na biurku, bo stała za karę na podłodze (zepsuła sobie lampki, trzeba wymienić). I dostałam prawie awans w pracy:) z umowy "śmieciowej" przeszłam na 1/2 etatu. Wydaje mi się też, że po ostatnich zawirowaniach w mej głowie jest już lepiej;) Zaczynam być bardziej otwarta i szczera tak wewnętrznie. Lepiej mi się medytuje.
Od dziś mam tramwaj do pracy prawie spod drzwi, muszę tylko zlecieć z 4-ego piętra;) I ostatnio spotykam ludzi, których nie widziałam wieki;) 


Wracałam dziś z pracy i pewien Pan uszczęśliwił mnie tą oto piosenką:






Pięknie ją zaśpiewał, aż szkoda, że tak mało miałam drobnych przy sobie. Lubię ulicznych grajków i śpiewaków;) Kolorują ulice i tunele muzyką.




Codziennie przed snem powinniśmy podziękować za to co nas dziś spotkało. 
Za uśmiech staruszki na przystanku, za wiejskie jajka od przyjaciela i za zdążenie na tramwaj. Dziękuję. Dobranoc;)





sobota, 21 kwietnia 2012

Mówię cicho

"Wystarczy, że raz ktoś scałuje Twoje łzy i wydaje się, że już nigdy do końca życia nie będzie się potrzebowało chusteczek"
Bo ta piosenka to niespełniona obietnica.




To nie jest dobry dzień. Nie wszystkie są najlepsze.


"Wstanie z łóżka i zaśnięcie to dwie najtrudniejsze rzeczy w ciagu dnia dla mnie. Nie mogę wstać i nie mogę spać" - cytuje moją kochaną J., której jestem wdzięczna za to, że jest. ..."Potem pozwalam sobie na alkoholizacje i stoczenie, a potem zdam sesje, a potem to już jakoś będzie".




Chodźmy spać.




Mówię do ciebie cicho

Mówię do ciebie tak cicho jakbym świecił
I kwitną gwiazdy na łące mojej krwi
Stoi mi w oczach gwiazda twojej krwi
Mówię tak cicho aż mój cień jest biały

Jestem chłodną wyspą dla twojego ciała
które upada w noc gorącą kroplą
Mówię do ciebie tak cicho jak przez sen
płonie twój pot na mojej skórze

Mówię do ciebie tak cicho jak ptak
o świcie słońce upuszcza w twoje oczy
Mówię tak cicho
jak łza rzeźbi zmarszczkę

Mówię do ciebie tak cicho
jak ty do mnie



 Rafał Wojaczek

środa, 18 kwietnia 2012

W obcych ulicach

Postanowiłam się zakochać. Nie, nie w mężczyźnie! I nie! Nie w kobiecie ;) Postanowiłam zakochać się w czymś nowym, wyjechałam więc do Krakowa odwiedzić smoka. Okazuje się, że w każdym mieście na przystankach rozdają to samo "Metro" a dusza błąka się na każdym skrzyżowaniu nie przejmując się lokalizacją. Odnalazłam się na ul. Karmelickiej, trafiłam na antykwariat gdzie kupiłam moją pierwszą kopertę do kolekcji pocztówek oraz dowiedziałam się, że istnieją jeszcze ludzie, którzy też je zbierają. Zobaczyłam stopke Królowej Jadwigi i pająka, całkiem sympatycznego bo metalowego, zdobił on szczyt jednej z kamienic. Oczywiście zakochałam się w Karmelickiej obłędnie, zupełnie jak w Szewskiej 7 chociaż to takie smutne miejsce (zabójstwo Pyjasa), ale teraz można tam kupić cudowne praliny (mogłabym nie wychodzić z tego czekoladowego edenu!). Już nie mówiąc o tym, że serce mało nie wyleciało mi ze stanika jak weszłam do podziemnego muzeum pod Sukiennicami. Najlepsze w jakim byłam (do tej pory). Poznałam też wreszcie Kazimierz (nigdy wcześniej mi się to nie udało) i stąpałam po sławetnej ulicy Kupa. 


Jak zwykle na mojej [krakowskiej] drodze stawały same sympatyczne osoby, na czele z moimi kochanymi przyjaciółmi, bez których żadne miasto i żadna ulica nie byłaby do pokochania. Cieszyć się ich szczęściem i zobaczyć od dawna niewidziane mordki to największy sukces tego wypadu. Okazuje się, że Stara Miłość nigdy nie rdzewieje, ale czy miłość może mieć kiedykolwiek koniec? Myślę, że jeśli tak, to nigdy miłością nie była. Na szczęście świat posiada jej nieograniczona pokłady, w końcu to jego główny budulec :)


Zakochanie zawsze usprawnia działanie duszy, dlatego wróciłam do Wrocławia z mega powerem. Czuję, że mogę przenosić góry. Zacznę spokojniej, od zrobienia prania, wydaje mi się, że nie wypada przenosić gór w brudnych skarpetkach, trochę szacunku dla polodowcowych wspomnień ;)






To dla Białej: "niech się nie kończy, najpiękniejszy w życiu sen" :*




A w tej kamienicy na samej górze mieszka ten metalowy pajączek. Jednocześnie jest to jedyne zdjęcie z Krakowa, którego nie pożarł mi telefon (wydawało mu się, że jest smokiem a foty dziewicami, wczuł się chłop w klimat, no trudno).

sobota, 7 kwietnia 2012

Love is not a victory march

Nie jem jajek, nie jem kiełbasy i nie emigruje do mamy. Za to dostałam od niej paczkę żywnościową co pozwala mi się obżerać na te święta. Zamiast święcić wiklinę oglądam Almodovara. 


Znowu zostałam sama. Na własne życzenie. I nie mam z kim oglądać tego Almodovara, ale wiem, że tak jest lepiej niż coś udawać czy robić na siłę. Jest wiosna a ja bym chciała znaleźć się na chwilę za miastem w słoneczny dzień i poszukać z kimś fiołków na skarpie, zanurzyć się w ich zapachu i żadnego nie zerwać. Zastanawiam się co jest dobre a co złe i co się powinno. Po co? Włączę lepiej już ten film, tylko przyniosę sobie sernik...


niedziela, 11 marca 2012

jak ogień

Niedziele zawsze pachnie specyficznie. Mieszanką posobotniego kaca, wyrzutów sumienia, żalu, rachunków sumienia na koniec tygodnia. Pachnie też stukotem stóp śpieszących się do kościoła od rana do wieczora, nowymi butami/torebkami/kurtkami "kościołowymi" przecież. Jest dużo spięcia w niedzieli ale też dużo oddechu, w końcu to ostatni, weekendowy dzień. 

A ja w tą niedzielę myślę o miłości. Wracam od przyjaciółki, szczęśliwej jak diabli, wreszcie zakochanej, wreszcie w swoich czterech ścianach. Ona żyje w związkach, wpada w panikę będąc sama. Ja od kilku lat panikuje będąc z kimś dłużej niż kilka nocy. W związku cały czas coś musisz, bo tak wypada, tak się robi lub, co najgorsze, bo tak chcesz. Związek to nie jest szalona miłość od pierwszego wejrzenia. Tak się można było zakochiwać jak się miało mniej niż 18 lat. Jak się wchodzi w dorosły wiek już nie ma szalonych spacerów całą noc, rozmów, zwierzania się i wspólnej nadziei, że to piękne uczucie będzie trwało wieki, że jeszcze nigdy nikt... Tykający zegar przypomina co jakiś czas o tym jak się zachowywać, co wiedzieć, co powinno się słuchać i oglądać. Dorośli nie oglądają bajek z takim entuzjazmem, widzą przeszkody w huśtaniu się na huśtawce w czasie burzy, nie zjadają też tabliczki czekolady bez wyrzutów sumienia (chyba, że są moją, chudą jak patyk przyjaciółką). Mając na głowie pracę, kredyty, dzieci, samochody i inne odpowiedzialności odechciewa się kręcić w miejscu po prostu dla fun'u czy robić spontaniczne koncerty dla szklanek i talerzy za mikrofon mając mopa. Zdarzają się dorośli, którzy jakby w obłędzie robię te czy inne szaleństwa. Jest ich jednak mało a zdecydowana większość sporo zarabia. Pozostałość to ubytki cywilizacji, w toku ewolucji tudzież dojrzewania nie utracili dziecięcckości (sama wymyśliłam ten termin, to moja własna nazwa własna:P).

A tak wracając do tej miłości... Czyż to nie tylko strach przed samotnością? Potrzebujemy w końcu stabilności w życiu, nie? Punkt, do którego możemy odnieść się zawsze, mąż, rodzina, dom (to te najpopularniejsze). Naukowcy nazywają miłość produktem wymyślonym przez człowieka w toku ewolucji, produktem nadającym ludziom (jako gatunkowi) głębszego znaczenia a nawet niezłym towarem. Twierdzą, że to uczucie to tylko chwilowy podwyższony poziom paru hormonów. Nie ma w tych teoriach miejsca na romantyczne piosenki i wiersze, a nawet filmy o uczuciu wiecznym. Pawlikowska-Jasnorzewska miała rację, że "można żyć bez powietrza". Zdając  tego sobie sprawę pary w XXI w. głównie dobierają się wg suchej kalkulacji, podświadomie: czy partner/ka będzie dobrym dawcą genów? Czy będzie w stanie spłodzić/urodzić wiele dzieci? Nieświadomie: Czy będziemy w stanie je utrzymać? Czy ta druga osoba pochodzi z dobrej rodziny, skończyła dobrą szkołę? Czy zapewni mi bezpieczną przyszłość? Czy nie będziemy się ze sobą nudzić?



Gdzieś tam głęboko z czułością wspominam uciekanie z domu do chłopaka, wykradanie się oknem, gorące wyznania miłości po kilku dniach znajomości, bez kalkulowania ile się już czuje a ile nie i czy na pewno. Bez rozgrywania gry zwanej miłością, podchodów, polowań, zagadek. Po prostu... Kochanie... 

piątek, 17 lutego 2012

poniedziałek, 6 lutego 2012

nie idealni

Tacy idealni jesteśmy, nie? No nie. Tacy mądrzy? Nie. Tacy boscy? To dlaczego jesteśmy tacy oceniający? 
Dzisiaj w pracy dowiedziałam się, że moja koleżanka jest z jednym facetem od 5 lat. I to jest jej pierwszy i jedyny facet. Usłyszałam: 


- Nie mam zamiaru się puszczać na prawo i lewo jak jakaś dziwka na każdej imprezie z innym.
- Czyli tak myślisz o kobietach, które miały więcej niż jednego partnera?
- Ja jestem dumna z tego, że mój X jest moim pierwszym! 
Nie sądzę, by była to odpowiedź...
- No ale wiesz M., gdybyś miała innego chłopaka to byś mogła porównać go do obecnego. Stwierdzić, że jest lepszy, jako człowiek, partner, kochanek. - poznałyśmy męską opinię naszego kolegi D.
- Wydaję mi się, że w życiu trzeba doświadczać - zaczęłam.
- E., może dla Ciebie - przerwała mi - ruchanie się na każdej imprezie z innym jest w porządku, ale dla mnie to puszczanie się!
- Nie o to mi chodziło. T. a może Ty się wypowiesz? - odwróciłam uwagę od siebie na drugiego kolegę.
- Ja myślę, że doświadczenie jest ok, ale M. nie miała na to szansy bo tak szybko poznała swojego X. Jednak gdy się człowiek za młodu nie wyszaleje, to w późniejszych latach to nie wiadomo co do łba strzeli.
- Ja się nie wyszalałam, a mój X. nie lubi. Trochę mi szkoda, ale nie odczuwam wielkich potrzeb w tym kierunku, mam rachunki, kredyty, co będę szaleć - przyznała M.
- Jesteś bardzo oceniająca M. - stwierdziłam.


Przerwa na newsy w radiu. Znów o matce małej Magdy. 
- Ja to się nią brzydzę, nie zasłużyła na życie - przedstawia swoją opinię M.
- M., czemu masz decydować o czyimś życiu? Przecież nikt z nas nie zna tej kobiety, nie wszystko jest takie jakie się wydaje być. 
- Ja Ci mówię...
I już się nie dowiedziałam co mi M. mówi, bo ktoś przerwał, w końcu w pracy jesteśmy.


I tak mi się historia Alicji Tysiąc przypomniała i pewnie nie tylko mi, a niedawno Monika Olejnik z Panią Marią Czubaszek przeprowadziła ciekawy wywiad.Warto posłuchać. Polecam pooglądać też film "Musimy porozmawiać o Kevinie", do którego przekonała mnie Agnieszka Jucewicz w WO
To są też moje argumenty przeciwko zachodzeniu w ciąże, a raczej poparcie aborcji. Przecież to nie jest tak o, o! dziecko sobie zrobię, o! dziecko sobie urodzę. Słyszę, że wszyscy przeciwko aborcji żyją, polecam przeżycie życia jako niemowlę na śmietniku, maltretowane dziecko, kobieta na progu śmierci/kalectwa i najgorzej, moim zdaniem, być niekochanym. Życie bez bycia kochanym jest gówno warte. Bez pieprzenia o odpowiedzialności. Jak się jest za mało odpowiedzialnym, żeby się zabezpieczyć to się będzie na tyle by wychować dziecko?! Na pewno...

piątek, 3 lutego 2012

Podróże

W tym roku jednym z moich postanowień noworocznych było skorzystanie z oferty last minute i polecenie GDZIEŚ:) Spontanicznie;) Jako, że mieszkam w cudownym mieście, Wrocław ułatwia mi realizację pomysłu. Od marca pojawi się na wrocławskich lotnisku pierwsza w Polsce baza tanich linii lotniczych Ryanair, co udostępni loty m. in. do mojej ukochanej Grecji (na Kretę dokładnie, ale to i tak sukces, bo do tej pory nie było żadnych). Kontrowersyjny prezes tych linii ma ciekawe pomysły usprawniające działalność: http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/496940,baza-ryanaira-od-marca-we-wroclawiu,id,t.html


Już niedługo lato...


Alonissos

wtorek, 24 stycznia 2012

Peace & Love

Oglądałam ostatnio "Trzech kumpli" (po przeczytaniu książki). Dokument o 1977r., morderstwie Pyjasa, Służbie Bezpieczeństwa i krakowskich studentach. Najbardziej urzekła mnie przyjaźń tych ludzi, wspólny cel, wspólny chleb. Ciarki mnie przechodzą gdy pomyślę jak musieli się czuć gdy dowiedzieli się, że jeden z nich jest zdrajcą. Pomyślałam sobie wtedy jak dobrze, że teraz za mną nikt nie chodzi, nikt nie sprawdza mojej korespondencji i nie grozi, nie zastrasza. Po dłuższym zastanowieniu jednak spadły mi te klapki z oczu. Czy coś się zmieniło po 89'? Owszem, nie na długo. 


Wszyscy teraz debatujemy na temat ACTA, buntujemy się, wysyłamy maile, podpisujemy petycje. Napisałam do jednego z posłów: Proszę Pana, ja nie chcę żyć jak w 1977! Bez sensu. Ja już tak żyję. Przecież nieoficjalnie monitorowany jest mój i Twój każdy krok w Internecie. Każdy mail, każde słowo, każde zdjęcie. Każdy news służy do kontroli umysłów. Przesada? Teorie spiskowe? A czy najwyższe stanowiska w mediach nie są zajmowane przez byłych funkcjonariuszy SB? Czy Maleszka, który zdradził wszystkich, WSZYSTKICH swoich przyjaciół w/w historii nie pisał przez lata do GW? Ktoś mógłby się zapytać co w tym złego, mnie to nie dotyczy, co ja zwykły Kowalski mogę kogoś obchodzić. Obchodzisz. To Ty napędzasz gospodarkę, Ty zwiększasz PKB chorując na raka, Ty bierzesz kredyt podnosząc zyski banków, które dodają truciznę do Twojego jedzenia, żebyś jadł więcej, chorował więcej i żeby pieniędzy było więcej. 


Mamy dziś Internet, TV, GPS. Mamy też wojska, wojny i śmierć. Ja nie interesuję się polityką. Budzę się rano i chciałabym zjeść jajko od szczęśliwej, nie zatruwanej kurki, pomidora ze zdrowych, naturalnych upraw. Robić to co lubię, przyjmować do hotelu gości i życzyć im miłego i udanego pobytu, medytować, słuchać muzyki i spacerować po parku. Marzy mi się taki świat bez pieniędzy. Gdzie nie ma wykorzystywanych ludzi, nie ma wojen, konfliktów, ropy i głodu. Nie ma kłamstw i oszukiwań. Tylko wzajemność i miłość. Zacytuję Lenonna:


"Imagine there's no countries
It isn't hard to do
Nothing to kill or die for
And no religion too
Imagine all the people
Living life in peace"


I taki kawałek mi dziś pasuje:)

 

sobota, 21 stycznia 2012

Szaleństwo w kuchni

Nie wiem jak Wam, ale mi nic tak nie poprawia humoru, nastroju i nie sprawia takiej przyjemności (no tu prawie nic:D) jak jedzenie i gotowanie! Dzisiaj sprzedam Wam przepis na 

Pęczotto ;)


Składniki:
  • pęczak, około szklanki, zależy ile Was jest;) (ryż też jest ok;)
  • mrożona fasolka zielona szparagowa 
  • masło, około łyżki
  • Cebula malutka ale nie musi być, w sumie ja robię bez
  • czosnek 2,3 ząbki
  • sól, pieprz biały, pół kostki bulionowej (warzywnej!)
 Wykonanie:
 Na patelni bądź rondelku (ja mam tylko patelnie) roztapiamy łyżeczkę masła (resztę z łyżki zostawiamy na później) z dodatkiem oliwy, żeby się nie przypaliło.Jeśli chcemy dodać cebulę to teraz. Wrzucamy na gorące pęczak i przysmażamy go trochę, ma się przyrumienić. Uwaga! Nie przypalamy :) Dolewamy szklankę wody, lub mniej, tak żeby zakryć, wrzucamy pół kostki bulionowej, czosnek, szczyptę soli i przykrywamy, kiedy ryż już wypije sobie co mu nalaliśmy to dolewamy dalej około szklanki i tak w kółko aż się ugotuje. Wtedy wrzucamy fasolkę. I gwóźdź programu: MASŁO! To jest sekret;) Dodajemy resztę masła, pieprzymy (luuubię to słowo) i dosalamy do smaku. Jeśli mamy pod ręką to dolewamy do gotowania białe wino, ale żółty Redd's też się sprawdza w tej roli. Oczywiście można dodać wiele warzyw, ale ja uwielbiam w tej potrawie prostotę małej ilości składników. I fasolka jest taka zielona przy złocistym, maślanym pęczaku! 

Na deser proponuje zmiksować banana z kefirem lub maślanką z dodatkiem cynamonu. Jak ktoś lubi bardzo słodkie to cukier waniliowy lub miód będą lepszym rozwiązaniem niż zwykły biały cukier.


Bon apetit !

niedziela, 15 stycznia 2012

the greatest love

Jestem trochę przerażona i jest mi też smutno. Muszę pogodzić się z nieakceptacją moich decyzji przez innych. To nie jest łatwe. Kiedy robisz coś czego społeczeństwo nie akceptuje bądź, a to jeszcze gorzej chyba, nie robisz tego co społeczeństwo od ciebie wymaga musisz staczać mini bitwy prawie każdego dnia. A to rodzi w tobie poczucie winy, że coś jest nie tak, że nie spełniasz wymagań. Nawet jeśli twoje decyzje są w pełni świadome, przemyślane, nawet lekko altruistyczne, pozbawione egoistycznych pobudek to nie dopasowując się do społeczeństwa zostajesz odrzucona(y). A takie zachowanie rani, bo przecież każdy ma prawo do życia takiego jakie chce mieć, ma wybór jak i co i gdzie będzie robił. Dlaczego więc patrzycie na kogoś kto idzie inną ściężką tak niedowierzająco? Gdy romawiam z kimś i mówię, że chcę żyć tak a nie inaczej, zawsze słyszę o tym, że nie powinnam, a raczej, że powinnam zrobić pewne rzeczy, z których świadomie chce zrezygnować. Mam powody, mam argumenty, na nic... Czuję się wtedy źle, tak jak dzisiaj, przyciągam złe myśli, nawet artykuł na jakimś portalu informacyjnym przekonuje, że moje decyzje prowadzą do przyśpieszonej neurodegeneracji. Sprawdzili to na owocówkach, które mają takie same geny jak homo spiens. Po takich rozmowach mam zawsze koszmary, a wg piramidy Maslowa potrzeby przynależności, szacunku i uznania są tak wysoko...

Wiem, że któregoś dnia w ogóle się tym nie będę przejmować, to kwestia pracy nad sobą, a ja pracuję. Ciężko. Ale zanim to nastąpi będzie mi smutno za każdym razem kiedy zobaczę to konkretne spojrzenie i zupełnie podświadomie, bo przecież dobrze wiem co robię, zareaguje tak jak teraz, pojawią się koszmary pokazujące jak źle się czuję z tym spojrzeniem.
A żeby z dnia na dzień było coraz lepiej - medytacja, medytacja, medytacja! I dużo zieloności!!! Bo to kolor nadzieji jest.

A to kawałek, który zawsze stawia mnie na nogi:






czwartek, 12 stycznia 2012

Zostań wege! Chociaż na 30 dni:)

Dlaczego miałbym się spowiadać z tego, że się godziwie odżywiam? Gdybym się opychał pieczonymi trupami zwierząt, to wtedy mielibyście podstawy do indagowania mnie, czemu tak postępuję.
George Bernard Shaw

Ten sam człowiek, którego wyżej zacytowałam (uwielbiam jego cytaty) powiedział też: "Nie ma bardziej szczerej miłości niż miłość do jedzenia.". Taki napis widniał nad klasą w mojej szkole, w której odbywały się zajęcia z technologii żywienia. Cytując to chce pokazać, że jedzenie wegetariańskie nie tylko może ale jest smaczne! Różnorodność roślinek pozwala nam na niesamowite eksperymenty w kuchni. Jestem początkującą wegetarianką, nie jem mięsa dopiero od kilku miesięcy. Nie było łatwo, bywało, że podkradałam plasterek szynki współlokatorom z lodówki, raz nawet poszłam do KFC po Twistera. Kiedyś po imprezie wracając do domu zjadłam hot-doga (w sumie parówka to i tak nie mięso...), ale nie było sojowych parówek na Orlenie (mina kobiety za ladą, kiedy w stanie nieważkości o to zapytałam - bezcenna), na innej imprezie, domówce u koleżanki nie byłam w stanie powybierać kurczaka z sałatki... Ale jestem tu i teraz, bez mięsa. Czuje się o wiele lepiej. Możesz się zapytać mięsożerco: ale jak? w jaki sposób? czym to się objawia? Już ci mówię;) Jestem mniej agresywna, łączy się to też z innymi aspektami mojego życia, ale również z dietą. Czuję przypływ większej, pozytywnej energii. Siłę i jednocześnie wewnętrzny spokój. Odkąd zostałam wegetarianką czuję, że moje życie jest lepsze. Fakt, wraz z ta decyzją podjęłam wiele innych, ustabilizowałam swoje życie w pewien sposób, przeprowadzka, zmiana pracy. W komentarzach "koleżanka" pytała się o moje pozytywne nastawienie, pozbycie się mięsa też mi w tym pomogło. Cały czas walczę ze starymi przyzwyczajeniami, dużo się uczę na temat odżywiania, na temat środowiska i energii. Pozbycie się mięsa z diety to nie tylko ważna decyzja w życiu, to też niezła zabawa;) Moja pierwsza zupa z soczewicy, łączenie warzyw, zatapianie się w lekturze składu pożywienia w sklepie. Dyskusje z ekspedientkami, a przede wszystkim eksperymenty! Dzięki wege zauważyłam, że w drogerii Rossman można kupić ekologiczne jedzenie, poznałam nowe knajpki we Wrocławiu (np. Złe Mięso) dowiedziałam się, że szpinak z suszonymi pomidorami jest prawie jak orgazm, a miód + cukinia to niesamowite połączenie. Pełnoziarniste makarony są dużo smaczniejsze niż białe, to nic, że droższe bo najadasz się nimi bardziej;) 
Zrezygnowałam z ryb, ale nie potrafię jeszcze bez nich żyć. Życie bez sushi, krewetek czy surimi to wyzwanie, które odkładam na bok na razie, tylko ograniczając spożycie (mięso też odkładałam, rezygnowałam począwszy od czerwonego po kurczaka). Pewnie nie mogę się do końca nazwać wegetarianką, ale jak zwał tak zwał. No more mięso i już;)

Zapraszam do spróbowania! Rzuć sobie wyzwanie;) Zostań wege na 30 dni i włącz się do akcji!

 

poniedziałek, 2 stycznia 2012

dlaczego nie?

To ja jeszcze raz, ale ostatni wspomnę o świętach. Pisałam, że to czas nadziei. O czymś jednak zapomniałam. Zapomniałam o Nowym Roku! Bo czy jest inny dzień, w którym bardziej jesteśmy przepełnieni nadzieją? Liczymy, że teraz mąż przestanie pić, kasy będzie więcej, praca lepsza, facet przestanie oglądać mecze, a dziewczyna zacznie... Lub w ogóle, żeby ktoś był. Przecież mamy Nowy Rok! I możemy zrobić z nim co chcemy... Sale fitness, baseny, siłownie w styczniu są przepełnione, najwięcej ludzi wtedy zaczyna terapie oraz najwięcej wniosków o rozwód trafia do sądu. Chcemy zmienić swoje życie na lepsze. I dobrze, to jest bodziec do zmian. Ale czy to też nie znaczy, że jesteśmy wiecznie niezadowoleni? Przecież statystyki mówią, że z roku na rok jesteśmy szczęśliwsi (jak już wspominałam). A czy krokiem do szczęścia nie jest akceptowanie... ? 

Przeczytałam cudowny wywiad Dariusza Zborka z Panią Agnieszką Gawlikowską - Świerczyńską w świątecznych Wysokich Obcasach. Dawno nie dostałam takiej dawki pozytywnego myślenia! Pani Agnieszka była więźniarką w Ravensbruck od 1941roku. Teraz ma, jak sama mówi, dopiero 90 lat. Jest lekarzem, założyła rodzinę. Cieszy się każdym dniem i lubi swoje życie. W wywiadzie daje czytelnikowi gotową receptę na przetrwanie: "W każdej sytuacji znaleźć swoje miejsce, odkryć, że to, co nas spotyka, nie jest złe". Najchętniej zacytowałabym cały artykuł, jest świetny, ale namawiam do przeczytania tej cudownej historii. 

Wywiady Dariusza Zborka można znaleźć w książce "Zycie. Przewodnik Praktyczny". Sprawię ją sobie, jeśli uda mi się zrealizować te plany, które mam na styczeń. O tak, od wielu lat, co rok, robię Listę Postanowień na Nowy Rok. I, uwaga!, w ciągu roku odhaczam zaliczone punkty. W 2011 jednak tego nie zrobiłam... Nie wiem dlaczego. Teraz widać skutki :D Na  mojej tegorocznej liście znalazły się standardowe punkty jak 9. Nauczyć się niemieckiego oraz coś zupełnie szalonego jak 7. Polecieć Last minute (gdzieś). Mam zamiar je wszystkie zrealizować! 

Jestem pełna nadziei na 2012 rok. Zgodnie z moim życiowym mottem "Spraw, aby każdy dzień stał się najpiękniejszym dniem Twojego życia" oraz przekazem Pani Agnieszki, pomyślałam sobie, dlaczego nie? Dlaczego ten dzień nie miałby być najpiękniejszym Nowym Rokiem jaki przeżyłam? Przecież po północy byłam wśród najbliższych, spędziłam dzień w pracy, którą uwielbiam, a przed wyjściem zrobiłam herbatę na kaca współlokatorom. A po pracy Redd's cranberry! Trzeba czegoś więcej do szczęścia? Mi nie;)

A idąc dalej tym tropem... Dlaczego nie sprawić, żeby 2012 rok był najpiękniejszym rokiem w moim życiu? 

Nie widzę przeszkód!!!