poniedziałek, 30 lipca 2012

Lubię kiedy . . .

Uwielbiam czuć napięcie. To jak dłuuuga gra wstępna. Takie napięcie czuje teraz. Przed XVIII Przystankiem Woodstock 2012!!! Słuchamy z kumplami kapel grających w tym roku, rozprawiamy o tym, kto bierze nóż, kto śpi, w którym namiocie, o której wyjeżdżamy z Wrocławia. W tym roku raczej pociągiem, rok temu stopem. Pomyliły mi się wyjazdówki z miasta i jechaliśmy dwa razy dłużej niż powinniśmy. Ale była mooooooooc!!! O to chodzi. Kto nie był ten nie wie. Atmosfera. Niespotykana. Jedyna w swoim rodzaju. Nie oddają tego najlepsze zdjęcia. Nie oddają tego opowieści. Będę brutalna. Czasem trzeba się wysikać w lesie. Umyć pod butelką wody. Pozbyć się codziennych kołnierzyków, wyprasowanych spodni, uśmiechu nr 5, ułożenia i poukładania. Namioty, śpiwory, szaleństwo. Oł jeeeee:)


piątek, 27 lipca 2012

"Twarze Świata"

„Celem podróży są ludzie” - to zdanie trafnie określa podróżowanie Tomasza Torbusa. Bohaterami jego zdjęć – „z architekturą w tle” – są właśnie ludzie. Torbus podróżuje od dawna i daleko, więc przywożone przez niego zdjęcia to obrazy z Indii, Libii, Kambodży, Tybetu, Gruzji, Mali, Etiopii, Jemenu… Wszędzie jednak człowiek okazuje się ważniejszy od cudów natury, zabytków klasy zero czy dzieł sztuki.


W każdą środę wejście do Muzeum Architektury we Wrocławiu jest darmowe. Warto zajrzeć jeszcze w sierpniu na wystawę pt. Twarze Świata, spotkać się "twarzą w twarz" z uśmiechniętymi Kenijkami, pomarańczowym krasnalem z Nepalu czy pospacerować z Tybetyjczykami. Pan Tomasz Torbus pokazuje świat jako ludzi, dlatego piszę spotkać a nie zobaczyć w MA na ul. Bernardyńskiej 5. Dodam, że bardzo lubię ten budynek, mieszący się tuż za nowoczesną Galerią Dominikańską, porośnięty winoroślami i wchodzący w skład byłego Klasztoru Bernardynów, w którego sercu znajduje się wirydarz (sama dowiedziałam się o tej fachowej nazwie przed chwilą). Wirydarz jest to kwadratowy ogród umieszczony wewnątrz budowli klasztornych. Odwiedzając wcześniej MA nie miałam okazji nawet dowiedzieć się o jego istnieniu. Widocznie miałam poznać to magiczne miejsce właśnie w taki piękny dzień ;)




Jak zwykle wrzucam słabej jakości zdjęcie, które nie oddaje uroku ogrodu. Na samym środku stoi nie tylko bezgłowa rzeźba, ale i bezimienna. Dookoła rosną krzaczki z fioletowymi jagódkami (raczej niejadalnymi), żywopłot jest przycięty jakby od linijki a całość przenosi do innego świata. Przynajmniej mnie. 


W drodze powrotnej postanowiłam zajrzeć do kościoła na chwile medytacji (to świetne miejsce, jest cicho i spokojnie, bardzo często nawet ładnie). W najbliższej okolicy stoi Kościół św. Wojciecha oo. Dominikanów. Nic ciekawego, oba wejścia zazwyczaj okupują cyganki z dzieckiem, więc trudno wejść. W środku trafiłam na jedną nawę, w której na sklepieniu spotkałam nieodnowione freski. Zwróciłam na nie uwagę, bo jeden  przedstawia... zjawę?



Interesujące... A to budek z zewnątrz:




Pierwszy raz piszę gdy nie jestem sama w pokoju. Trudno się skupić, albo raczej jest to dosyć dekoncentrujące. 


To był dobry dzień;)

poniedziałek, 16 lipca 2012

latanie cd., zaawansowany


Niewiarygodne (w moim przypadku) jak szybko latanie stało się dla mnie poważne. Stało się częścią życia. Latam teraz ze ściereczką i odkurzaczem, zbieram męskie kurze nagromadzone miesiącami, czasem ugotuje obiadek a nawet mogę przynieść piwo. Mogę, ale nie przynoszę. On przynosi. On - moje skrzydła, dzięki którym latam.

Patrząc wstecz obawiam się lekko skąd ja wezmę w takich warunkach tyle adrenaliny, żeby napędzić te moje 4 litery... Czy powiem sobie "nie", kiedy będzie trzeba? Przy każdej decyzji pojawiają się wątpliwości. Trzeba z czegoś zrezygnować, zawsze. No tak. Tylko... Czy naprawdę trudno jest zrezygnować z tabliczki czekolady na rzecz całej tony?

Warto ryzykować. Traci się więcej nie ryzykując. Teraz wiem, obawy odeszły. Adrenaliny i emocji dostarcza mi widok ukochanej, zaspanej twarzy każdego poranka. Tej samej ;) I to jest więcej niż miałam dotychczas. Wysłuchanie jak minął dzień jest dużo bardziej interesujące niż opowieści setek spotkanych ludzi. Wszystkie razem wzięte. Powstrzymanie PMS-owych hormonów (graniczące z cudem) przed rozpętaniem masakry nagle okazuję się możliwe (zasłużyłam chyba na nagrodę? :) ). Wracam z pracy do nie-pustości. Wszędzie jest ta nie-pustość. W szafie, na pralce, na stoliku (tu najbardziej). Dziwne uczucie. Przyzwyczajam się a jest to niezwykle miłe przyzwyczajanie.

Wcale jeszcze nie jestem mistrzem w takim lataniu. Staram się. Bardzo się staram, szczególnie zamknąć mordeczkę :D To mi przychodzi z największą trudnością. I powtarzam sobie: "Milczenie jest złotem, milczenie jest złotem..." Byłoby łatwiej jakbym lubiła złoto.

Czasem latam lepiej, czasem gorzej. Profesjonalistką to ja pewnie nigdy nie będę, za bardzo musi być po mojemu. Ja to już mam tak pod skórą... To nie stanie mi na drodze super-latania. Postanowiłam! Wyrażam głeboką nadzieję, że moje skrzydła zaakceptują brak profesjonalizmu. I żeby nie było! Wcale nie jestem ślepo zapatrzona w te moje skrzydła! O nie! Zakładam co rano soczewki i widzę te nieumyte okna, a jak! I jak ja się dziwię czasem tym moim skrzydłom... Jak ja się dziwię! To tu, to tam, to siam. Nie usiedzą na miejscu. W końcu skrzydła to są, nie posągi nieruchome. I robią rzeczy, które ja bym zupełnie inaczej zrobiła. I wtedy staram się zamknąć. Ale się dziwię miło przyzwyczajając. I dobrze mi. Błogo, bezpiecznie, wcale nie nudno.

Czy to będzie trwać wiecznie? Nie wiem. I wcale nie dlatego nie wiem, bo nie wierzę. Nie wiem bo ja nigdy nie wiedziałam co będzie. No bo kto wie? Po co się mam zastanawiać. Jestem pewna, tego że punkt 7:00 wtulę się w mężczyznę, który jest mój i ja jestem jego. Tylko.