Te wakacje upłynęły pod znakiem wolności. Począwszy od 26 lipca przez dwa tygodnie robiłam dokładnie to na co miałam ochotę, bez pośpiechu, bez zbytniego planowania. Wyruszyłam z przyjaciółmi na wycieczkę do Pragi i Drezna. Pogoda piękna, nawet troszkę za duszno ale ratowaliśmy się zimnym, czeskim piwem. Rozłożyliśmy namiot gdzieś w Czechach, nad jeziorem, posilając się kanapkami robionymi "na kolanie", scyzorykiem. Tak wypoczęci mogliśmy atakować Drezno! Zauroczył nas piękny pałac Zwinger gdzie uraczyliśmy fontannę naszymi zgrzanymi stopami;) Tu się skończyły luksusy, znajomi wrócili do Wrocławia, a mnie wysadzili na drogę w stronę Frankfurtu nad Odrą. Szybciutko złapałam stopa, jadąc z kobietą, której angielski był na poziomi mojego niemieckiego - słabo, ale szczebiotałyśmy całą drogę! Pod wieczór byłam już w Kostrzynie. Spędziłam tam cały tydzień myjąc się w zlewie, kąpiąc się w błocie, bawiąc się na koncertach, spotykając setki nowych ludzi. Wolność. Każdy jest równy, nikt nie jest obcy. Najpiękniejszy festiwal na świecie - Woodstock! Po tygodniu razem z przyjacielem, którego rok temu poznałam wracając na stopa motorem ruszyliśmy, oczywiście wspomnianą maszyną, na Hel. Highway to Hell!!! Przepiękne uczucie obudzić się na plaży pod gołym niebem! Pierwsza kąpiel w morzu Bałtyckim nie należała do najcieplejszych ale to nic. Później ruszyliśmy na Trójmiasto, gdzie po zwiedzeniu Gdańska B. wrócił do domu a ja do znajomych, przespać się po raz pierwszy od 1,5 tygodnia pod dachem i wykąpać się w prawdziwej łazience! Tyle wygrać! Na drugi dzień Sopot, który mnie nie powalił, co wieczorem nadrobiła Gdynia, która już na zawsze zostanie w moim sercu. Kawiarenka internetowa, gdzie w lodówce chłodzi się whisky a na dole można zapalić papierosa. Plaża, nocne nagie kąpiele w morzu, wzgórze z krzyżem, piękne widoki na zatokę, rybki, skwer, InfoBox... I najlepszy przewodnik jakiego mogłam sobie wymarzyć;)
Człowiek jednak zatęsknił za maminymi pierogami, więc po dwóch dniach w Gdyni wyruszyłam na Podkarpacie. Poznałam świetnych ludzi po drodze - oczywiście stopem. Na miejscu nakarmiona przez mamę miałam wreszcie chwile na mały odpoczynek i chwilę lenistwa. Już na drugi dzień wsiadłam do samochodu starego przyjaciela, którego nie widziałam od 5 lat i ruszyliśmy na nasze kochane Bieszczady. Wypad nam minął żubrowo, gdyż trafiliśmy na Dzień Żubra w Lutosławiskach. Urlop jednak ma swoje ograniczenia, więc wróciłam na imprezę urodzinową brata i w niedzielę po wizycie u najukochańszej Babci na świecie znów wyruszyłam stopem - tym razem już do Wrocławia. Dom wzywał, praca też, do której dotarłam po dwóch godzinach snu. Na szczęście tak ją lubię, że nie było mi szkoda zakończenia urlopu.
Dziękuję wszystkim cudownym ludziom, z którymi spędziłam ten cudowny czas!
Dobrze jest wrócić do domu, na wyspę, do swoich ;) A to mapka przedstawiająca moją wycieczkę:
Oby jak najdłużej utrzymało się we mnie poczucie wolności i opalenizna na skórze ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz